14 maja 2003
Komentarze: 1
Około południa mama zadzwoniła z tradycyjnym pytaniem, co chcę na obiad. "Frytki!" odparłem natychmiast, bo uwielbiam frytki i miałem na nie jak zwykle wielką ochotę. Ku mojemu zdziwieniu zgodziła się, choć uważa je za szkodliwe a przede wszystkim nie cierpi ich smażyć. Poleciłem kupić jeszcze kilka filetów z mintaja po czym odłożyłem słuchawkę.
Myślałem o specjale kilka godzin, zanim matka wreszcie wróciła z pracy niosąc dużą torbę "Aviko" i parę zamrożonych płatów brunatno-białego mięska, które wbrew pozorom kiedyś było żywe i pływało w morzu. Niestety wpadł z wizytą znajomek i nie mogłem kibicować przy smażeniu. Wiadomo, że żarcie najlepiej smakuje prosto z patelni/garnka. Mimo wszystko co chwilę przerywałem rozmowę z nim, wymykałem się do kuchni z widelcem w ręku i wracałem z wbitym nań kawałkiem mintaja.
Jakieś 20 minut później kopiasty talerz dobrze przypieczonych chrupiących frytek i równie chrupiącej panierowanej ryby był gotowy. Znajomek na szczęście był po obiedzie i nie musiałem się z nim dzielić. Tradycyjnie najpierw zjadłem rybę, potem zająłem się szukaniem najbardziej przypieczonych, najbardziej chrupiących i najmniejszych frytek by wreszcie powoli i z lubością wszamać resztę, zalewając posiłek szklanką zielonej herbaty.
Pozostałe po obiedzie kilka kawałków smażonej ryby podżerałem przez cały wieczór.
Dodaj komentarz