Komentarze: 4
Wracałem sobie późnym wieczorem od znajomych gdy pod klatką bloku znalazłem zwłoki. Zwłoki poruszyły się niemrawo i wybełkotały coś. Okazały się zwłokami syna sąsiadki; czterdziestoparoletnim, zniszczonym przez alkohol wrakiem człowieka. Zwłoki nie mieszkają z rodzicielką, ale często tu bywają i wszyscy je znają z widzenia. Wyglądają koszmarnie: wychudzone, zapadnięte w sobie z wiecznie obwisłą dolną wargą, o ziemistej, pergaminowej, pomarszczonej skórze, wysokim czole oraz tłustych, czarnych, bardzo przerzedzonych włosach, ubrane w brudne ciuchy z poprzedniej dekady. Uporczywy głos w mojej głowie mówił (To nie twoja sprawa!) oraz (Lepiej się w to nie mieszać!). Mimo to przez chwilę rozważałem, czy biedakowi nie pomóc. Wreszcie znieczulica i strach przed ludźmi zwyciężyły. Wyłuskałem z kieszeni klucze, ominąłem zwłoki i poszedłem do domu.
- Syn sąsiadki się zepsuł - poinformowałem rodzinę. - Trzeba by jej o tym powiedzieć - zauważyłem, sugerując tym samym, że ja tego nie zrobię. Ojciec ubrał się i poszedł po nią, gdy ja i matka gapiliśmy się na zwłoki z okna. Przypętała się jakaś baba z zamiarem wezwania pogotowia. Matka powstrzymała ją obiecując, że zaraz ktoś po zwłoki zejdzie. Niestety sąsiadki nie było, bo jak sobie potem przypomnieliśmy, przy dobrej pogodzie nocuje na działce. Baba znów chciała wezwać pogotowie i poszła sobie dopiero, gdy usłyszała, że mama to zrobi. Matka jednak rozmyśliła się i zwłoki pozostawiono tam, gdzie były. W miarę jak późny wieczór zmieniał się w noc, co raz któryś z domowników podchodził do okna by rzucić okiem na atrakcję. Zwłoki to leżały, to siedziały na progu domu, to podejmowały próbę powstania zakończoną niezmiennie spektakularnym upadkiem oraz takimi atrakcjami jak huknięcie głową w drzwi lub zgubienie buta. Próba założenia rzeczonego buta zajęła zwłokom pół godziny i zakończyła się porażką.
Około północy, kiedy poszedłem wreszcie spać, by nazajutrz o 6:00 rano wstać jako tako wypoczęty, zwłokom udało się powstać i wcisnąć wszystkie przyciski w naszym domofonie. Nie podnieśliśmy słuchawki, ale ktoś ją widać podniósł bo zwłoki dostały się na klatkę. Niesforny but porzuciły na chodniku przed domem. Po karkołomnej wspinaczce i licznych groźnych upadkach zwłoki dostały się na drugie piętro, pod drzwi pustego matczynego mieszkania, gdzie legły umęczone. Domownicy rozważyli poważnie wezwanie policji, ale ostatecznie nie zdecydowali się na to, prawdopodobnie za sprawą uporczywych głosów mówiących (To nie twoja sprawa!) oraz (Lepiej się w to nie mieszać!).
Dwie godziny później usłyszeliśmy dudnienie. Nie od razu udało się je zidentyfikować, lecz po jakimś czasie zebrana w przedpokoju rada wyrwanych ze snu domowników orzekła, że to zwłoki walą w drzwi mieszkania sąsiadki. Stuki i trzaski miały różne natężenie, od walenia otwartą dłonią do prób wyważania. Matka wróciła do łóżka, ojciec podsłuchiwał pod drzwiami a ja poszedłem zaparzyć sobie szklankę zielonej herbaty. Kiedy na klatce usłyszeliśmy głos sąsiada, ojca dwójki dzieci i generalnie równego gościa, ponownie zebraliśmy się w przedpokoju, gotowi iść mu na ratunek w razie, gdyby sprawa wyrwała się spod kontroli. Bądź, co bądź to sąsiad. Sąsiad jednak tylko zażądał by zwłoki przestały walić, na co zwłoki odpowiedziały buńczuczne "Nieee", po czym faktycznie przestały walić.
Wszyscy wróciliśmy do łóżek, ale nie mogłem zasnąć, prześladowany ponurą świadomością, że rano i tak obudzę się zmęczony. Godzinę później zwłoki wznowiły walenie, ale już ciszej i wyraźnie bez przekonania, po czym cały dom pogrążył się we śnie.
Dziś rano zwłoki znikły. Zniknął również but.